Miłosierny Bóg ciągle zaprasza nas do przyjaźni

„Drogi, które nam Bóg wyznaczył są święte” mawiał św. Józef Freinademetz (1852-1908), misjonarz werbista, który poświęcił swoje życie głoszeniu Słowa Bożego nieznającym jeszcze Chrystusa Chińczykom. Był to człowiek, który wielkodusznie przyjął powierzoną mu przez Boga misję i realizował ją, z całym zaangażowaniem, do końca swoich dni. Przeszedł do wieczności przegrawszy walkę osłabionego organizmu z tyfusem. Podzielił się z wieloma ludźmi, których spotkał na swoich drogach, nadzieją na pełnię życia z Bogiem.

Zgłębiając krótkie, ale bardzo bogate w duchową treść, cztery rozdziały Księgi Jonasza, nasuwa mi się myśl, że św. Józef Freinademetz, w przeciwieństwie do proroka Jonasza, uwierzył, iż Bóg posyła go z orędziem nawrócenia do Chin, to zadanie przyjął i zrealizował w największej mierze, na jaką go było stać. Uwierzył także w moc Bożego miłosierdzia, które mniemał, iż ma być szerzone pośród wszystkich narodów na całej ziemi. Prorok Jonasz natomiast uważał za wielką pomyłkę ideę Bożą, aby narodowi pogańskiemu, co więcej, wrogo nastawionemu do jego ojczyzny, zanieść światło innego życia, nadzieję i wiarę, a także wprowadzić ludzi, całkowicie innych od niego, na drogi przyjaźni z Bogiem.

Wydaje mi się, że historia św. Józefa Freinademetza albo historia biblijnego Jonasza może być historią lub pewnym etapem drogi wiary każdego z nas.

Jonasz, uważając powierzoną mu misję za rzecz absurdalną, próbuje uciec od Boga. Dzieje się tak, ponieważ w podświadomości niesie nieco zawężony obraz Boga jako „sprawiedliwego sędziego”, ścigającego i karzącego wszystkich za każdy występek. To przekonanie nie pozwala mu otworzyć się na Boga kochającego wszystkich ludzi tą samą miłością. Chociaż Pan objawia mu się jako „łaskawy i miłosierny, nieskory do gniewu, bogaty w miłosierdzie i litujący się nad niedolą”(Jon 4, 2b), odrzuca Go. Takiemu Bogu nie chce jeszcze służyć, bo Go takiego nie doświadczył i takim Go nie przyjął. Wyrusza w drogę, ale w przeciwnym kierunku. Biernie oczekuje śmierci, jako odwetu Boga za niewykonanie polecenia. Przez to chce dowieść o słuszności posiadanej „prawdy” o Bogu: rzekomo karzącym i darzącym łaską tylko swoich wybranych, tylko tych, którzy na nią zasługują. Św. Józef Freinademetz wprost przeciwnie. Żyjąc prosto, poznawał Boga, Jego miłość i wielkość na modlitwie, w krajobrazach górskich rodzimego Tyrolu i w trudzie codzienności. Przyjął powołanie kapłańskie jako zaproszenie do wielkiej przygody w dziele szerzenia Bożego Królestwa. Swoją wiarą pragnął dzielić się nieustannie z innymi ludźmi. Czuł w głębi serca pragnienie Chrystusa, aby wszyscy ludzie poznali dobroć Boga. Po roku przygotowania misyjnego w Steyl, pełen entuzjazmu, wyruszył jako misjonarz do Chin, aby głosić Ewangelię i budzić nową radość życia w każdym napotkanym człowieku. Misja nie była łatwa. Czując się jednak posłanym przez Boga, nigdy nie stracił radosnego usposobienia i nie popadł w rozgoryczenie.

Powołany do misji Jonasz, z dnia na dzień gubi się w narastającej urazie do Boga. Jest rozczarowany i wpada w depresję. Ignoruje dramatyczne wydarzenia, które spotykają osoby znajdujące się w jego kręgu – śpi na statku w czasie szalejącej burzy. Wie, że jest prorokiem Boga, i że ciągle jest w Jego rękach. Nie chce, aby te ręce były łaskawe dla niego, skoro chcą być miłosierne dla grzeszników. Trzyma się od nich na dystans i nie pozwala im się dotknąć. Broni się przed zmianą swojego przekonania o Bogu. W końcu zostaje wrzucony we wzburzone morze. Tam właśnie czeka na niego Bóg. Tam dokonuje się jego przemiana – we „wnętrznościach wielkiej ryby”, które symbolizują miłosierne ręce Boże. Prorok doświadcza swej kruchości i z całą ufnością zwraca się ku Bogu. Otwiera się na bezinteresowną miłość Boga. Poznaje, że Pan z niego nie zrezygnował i nie pragnie jego śmierci, lecz przyjęcia Jego darmowej łaski. Co więcej, przekonuje się, iż Bóg szuka go, jak miłujący ojciec szuka zagubionego syna. Doświadczenie Bożego miłosierdzia przemienia i uzdalnia Jonasza do podjęcia zwlekanej misji. Głosi nawrócenie Niniwitom, którzy szybko porzucają nieprawe życie, przyjmują Boga i Jego zasady. Można powiedzieć, że Jonasz odniósł sukces, o jakim marzy każdy misjonarz. Jednak, ku zadziwieniu wielu czytających tę historię, Jonasz wpada w rozgoryczenie. Jest zły na Boga, wyrzuca Mu hojność i darmowość udzielonej łaski ludziom, którzy – według Jonasza – na to nie zasługiwali. Odradzający się radykalizm w mentalności proroka nie pozwala mu postrzegać innych osób jako jego sióstr i braci, którzy podlegają słabościom i grzechowi, ale są zdolni do nawrócenia i godni miłości Bożej. Narcyzm blokuje go w przyjęciu prawdy, że jego prawość w wierze jest wyłącznie łaską. Bóg, mimo tego, nie gani Jonasza, zwraca się do niego z wielką serdecznością i wyrozumiałością, wyciąga ku niemu swoją przyjacielską dłoń.

Św. Józef Freinademetz nigdy nie odniósł tak spektakularnego sukcesu, nigdy nie nawrócił całego miasta. Spotykał się początkowo nawet z pogardą, niezrozumieniem, wiele razy był ostro konfrontowany z kulturowymi obyczajami Chińczyków, niejednokrotnie był znieważony. Rzucone jednak przez niego ziarno Bożego Słowa nie traci swojej żywotności, aż spełni swoje posłannictwo. Iskra roznieconej przez niego wiary wydaje ciche owoce nawet w dzisiejszych czasach. Podjęta misja, wykonana radośnie i z pełnym zaangażowaniem, trwa nadal, na całą wieczność, w wielkiej przyjaźni świętego misjonarza i Boga.

Modlitwę współczesnego Kościoła charakteryzuje w pewnym stopniu cześć dla Bożego Miłosierdzia. Przyczynia się do tego niewątpliwie Papież Franciszek, który stając w obliczu wielkiej nieprawości świata i zła próbującego zniszczyć godność człowieka, chroni całą ludzkość w miłosiernym Sercu Boga. Dla wielu współczesnych prosta modlitwa Koronką do Bożego Miłosierdzia, którą przekazała nam św. Faustyna Kowalska, stała się uprzywilejowaną modlitwą, zanoszoną w każdej potrzebie i przynoszącą nieograniczone łaski.

Modląc się do Bożego Miłosierdzia za siebie, innych i cały świat otwieramy się na doświadczenie hojności Boga w miłości ku wszystkim ludziom, także tym grzesznym, irytującym nas, myślącym zupełnie inaczej, żyjącym w całkiem innej kulturze, charakteryzującym się inną skalą wartości. Trwanie przy Bożym Sercu w prostej modlitwie ogałaca nas z egoizmu, uzdrawia, przemienia, co więcej, otwiera na drugich i na świadczenie wobec nich miłosierdzia, którym Bóg nas napełnia. Dzieląc się miłością Boga i Jego łaską pomagamy spontanicznie innym w odrzuceniu namiastek szczęścia i w podążaniu drogami Bożymi. Czasami wracamy do własnej mentalnej ciasnoty, domagamy się sprawiedliwości i szukamy własnych racji. Bóg jednak ciągle darzy nas miłością, ciągle zaprasza nas do przyjaźni i do radości świadczenia Jego miłosierdzia w świecie.

Może przeraża nas panosząca się degradacja moralna ludzkich serc. Może wolelibyśmy umrzeć, jak życzył tego sobie prorok Jonasz, aby nie dzielić się Bożą miłością z „pogubionymi ludźmi”. A może inspirując się przykładem św. Józefa Freinademetza uwierzymy, że my też jesteśmy misjonarzami Boga pragnącego dobra dla wszystkich. Może popatrzymy na osoby z naszego świata, jak na siostry i braci i podzielimy się z nimi skarbem Bożego Miłosierdzia. Być może, że na drogach Bożych coś stracimy, ale na pewno zyskamy wieczną przyjaźń z Bogiem. Drogi Boże są święte.

s.M.E.