Aby cierpiący na depresję lub wypalenie otrzymali pomoc i dostrzegli światło, które przywróci im chęć do życia.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Każdy z nas może myślą wrócić do takiej chwili swojego życia, kiedy zrezygnowany musiał przyznać: „Dalej już nie mogę”, „Więcej nie uniosę”, „Jestem u kresu swoich sił”, a następnie wybierał możliwość zmiany swojej sytuacji idąc za głosem sugerującym albo: „Potrzebuję wsparcia”, „Muszę z kimś porozmawiać”, „A co mi podpowiada Słowo Boże?”, „Trzeba rozpocząć leczenie”, albo: „Nie mam na nic chęci”, „Zostawcie mnie wszyscy w spokoju”, „Mam tego dosyć”, „Poddaję się”.

Poza tym, że wszyscy musimy stawiać czoła wyzwaniom codzienności i walczyć z życiowymi trudnościami, i poniekąd każdy z nas czuje się mniej lub bardziej ekspertem od rozjaśniania swoich ciemnych dni, przyznajemy, że choroby obecnej cywilizacji, jakimi są depresja i wypalenie, przytłaczają nasze społeczeństwa. Wielu młodych ludzi, także z naszego bliskiego grona rodziny, czy przyjaciół, cierpi na nie. Wiele mówi się i pisze o załamaniach emocjonalnych w kontekście pandemii koronawirusa i wypływającej z niej izolacji społecznej. Depresja i wypalenie rozwijają się często na gruncie osamotnienia i bezradności. Zamykamy się w sobie, wstydzimy się przyznać do słabości, wahamy się jasno określić swoje granice przed osobami, z którymi jesteśmy w bliskich relacjach, wybieramy drogę emocjonalnej izolacji, tłumacząc sobie, że i tak nas nikt nie zrozumie. Jeśli sytuacja trwa dłużej, doświadczamy narastającego mroku i chłodu, gubimy kontakt z ludźmi, nie potrafimy z nikim nawiązać serdecznej rozmowy, stajemy się aspołeczni. Przychodzą nam do głowy także myśli samobójcze. Ważne jest, aby ktoś pokazał nam Światło Życia, którym jest Jezus, zmotywował do leczenia i po prostu z nami był.

Papież Franciszek przypomina często w swojej katechezie, że najgorszą chorobą jest brak miłości. Módlmy się zatem za siebie nawzajem i dokładajmy starań, abyśmy nie byli obojętni na psychiczne cierpienie osób z naszego otoczenia.